11-12 lipca 2009 roku na torze Poznań odbyła się 2 edycja Youngtimer Party – wyjątkowa ponieważ była pierwszą tego typu imprezą w której brałem udział.
Wszystko zaczęło się jednak trochę wcześniej:
Podczas jednej z wielu wizyt w garażu Qbassa poruszony został temat Youngtimer Party – ja delikatnie mówiąc sceptycznie nastawiony do udziału w rajdzie jako kierowca (głównie z powodu braku umiejętności) zostałem zasypany argumentami przemawiającymi za startem. Nasłuchałem się o niesamowitych przeżyciach których nie doświadczę nigdzie indziej, o emocjach które ciężko porównać z czymkolwiek innym i wreszcie dowiedziałem się o atmosferze która wbrew temu co można przypuszczać przy okazji zaciekłej rywalizacji jest bardzo zdrowa i o fakcie że nie zdarzają się dogrywki na pięści po zjechaniu z toru.
Cóż było robić… Po wykładzie jaki dostałem nie pozostało nic innego jak porozmawiać z moją jeszcze wtedy narzeczoną, a ówczesną żoną i postarać się o pozwolenie na start 🙂 które oczywiście dostałem wraz z kompletem przestróg.
Pierwszym problemem okazał się być dobór pilota, na szczęście po kilku burzliwych dyskusjach kolega „Łyk” zgodził się wystartować w tej roli i decyzja o udziale stała się nieodwołalna.
Wyruszyliśmy w piątek po pracy, przez całą drogę ustalając strategię na wyścig choć jak czas pokazał wszystkie plany rozwiały się w momencie startu, gdy adrenalina z całą siłą uderzyła „wypychając” z nas wszystkie przemyślane strategie.
Dojechaliśmy zaraz przed teoretycznym zamknięciem toru. Nie udało się załapać na wieczorne badanie techniczne, więc wszystko miało się rozpocząć w sobotę rano. Jeszcze tylko rozbicie namiotu, napompowanie materaca pożyczoną pompką (za co bardzo dziękuję załodze Hondy CRX) i można było się zanurzyć w śpiwór i snuć wizje jutrzejszych sukcesów.
Sobota przywitała nas dosyć chłodno, przez temperaturę która na zewnątrz namiotu okazała się być raczej niska, nie mieliśmy jednak czasu się nad tym zastanawiać – nadszedł czas badania technicznego..
Po naprawieniu drobnych problemów z oświetleniem (padła „tylna lewa pozycja”) badanie techniczne było za nami. Otrzymane numery startowe zostały umiejscowione na aucie, a nam zostało czekać na obowiązkową odprawę przed rozpoczęciem zmagań na torze.
Czekało na nas 7 prób sprawnościowych z założeniem że kolejność ich pokonywania jest dowolna. Każdy z odcinków można było przejechać trzy-krotnie, choć do końcowej klasyfikacji liczyły się tylko dwa najlepsze czasy. Karne sekundy były doliczane w razie „zaliczenia” jakiejś przeszkody (przewrócenie słupka). W razie nie zaliczenia przejazdu liczona była tzw.: „taryfa” czyli 150% najlepszego czasu przejazdu danej próby w swojej klasie. Z tą wiedzą, kiedy to Godzina Zero wybiła wszyscy popędzili do aut – zawody się rozpoczęły.
Pierwszą próbą (przynajmniej dla nas) okazała się być „Baba Yaga” i jak to przystało na totalnego świeżaka okazała się być również totalną klapą. Na pierwszej nawrotce nie zmieściłem się na raz i musiałem poprawiać cofając, kiedy miałem ruszyć zamiast jedynki (w przypływie adrenaliny) wrzuciłem ponownie wsteczny (wchodzi jak jedynka, tylko głębiej) – po prostu pogubiłem się całkowicie. Zanim dojechałem do mety wulgaryzmy które wyrzucałem z siebie musiały być słyszalne przez wszystkich startujących. Na szczęście kolejny przejazd poszedł już lepiej i wiara w sens udziału w tej imprezie powróciła.
Wartą przytoczenia jest również sytuacja jaka miała miejsce przy przejeździe próby „Klomby”. Okropnie obawialiśmy się tego przejazdu pod kątem zgubienia drogi – jest naprawdę kłopotliwy. Przypomniałem pilotowi że nie może wahać się w żadnym momencie – jeśli nie wiedział miał strzelać. Brak zdecydowania i tak oznaczałby zbyt długi czas przejazdu. Z tym postanowieniem wystartowaliśmy, niestety przy jednej z nawrotek mój towarzysz się zaciął. Ciszę przerwał mój krzyk, który to ze względu na niestosowny charakter zostanie przytoczony przy użyciu kropek: „KTÓRĘDY K….A, KTÓRĘDY???”, odpowiedź którą uzyskałem była w podobnym tonie: „NIE WIEM K…A, NIE WIEM!!!” i tym oto sposobem pierwszy przejazd stał się tylko okazją do zwiedzenia wszystkich zakrętów, oczywiście w losowej kolejności.
Po krótkiej, aczkolwiek burzliwej dyskusji z pilotem na temat: „natychmiastowego wsiadania na konia z którego się spadło” podjąłem decyzje o ponownym „zaatakowaniu” Klombów. Wryłem na pamięć trasę i ustawiłem się w kolejce do kolejnego przejazdu. Materiał z tego przejazdu można obejrzeć poniżej, ponieważ uznałem że pilota wykorzystam w roli statywu 🙂
mam nadzieje że już niedługo pojawi się tu filmik
Tym razem się udało, a po tych przeżyciach „Klomby” stały się moją ulubioną próbą 🙂 do której wróciłem jeszcze na parę kółek po zakończeniu wszystkich przejazdów:
mam nadzieje że już niedługo pojawi się tu filmik
Dzień minął bardzo szybko i nastał czas relaksu przerywany tylko przedwczesnymi informacjami o wywieszeniu wyników. Za każdym razem mimo wielkiego zmęczenia wszyscy zrywali się prawie biegnąc żeby jak najszybciej zobaczyć zajęte przez siebie miejsce. Kiedy w końcu tabela wyników zawisła na tablicy informacyjnej, a nam udało się dopchać do niej – ogromne zdziwienie.. naprawdę OGROMNE.
Olbrzymi sukces (przypominam że to pierwszy start w moim życiu) – 8 miejsce w klasie na 16 załóg startujących, a więc środek stawki. W klasyfikacji generalnej 52 lokata na 83 załogi.
Planowaliśmy tak jechać żeby nie być ostatni, a udało się znaleźć w środku stawki 🙂 W atmosferze ogólnej radości, przy piwku spędziliśmy wieczór zastanawiając się nad niedzielnymi zmaganiami na głównej nitce toru.
Niedziela..
Jak się okazało wszystkie sobotnie emocje nie były tak wielkie jak wyścig z jadącymi obok autami. Jazda po prawdziwym torze, prawdziwym autem jest dużo trudniejsza niż w grach komputerowych np.: moment zastanowienia przed podjęciem próby wyprzedzenia gościa który jedzie przed tobą – atakować teraz, czy jest to zły moment, a może zabraknie mocy, wejdę w ten zakręt zbyt szybko.. i wreszcie najważniejsze: a jeśli popełnię błąd i uszkodzę samochód? Poziom adrenaliny który towarzyszył wyścigowi naprawdę ciężko porównać do czegokolwiek innego.
Jak to zwykle bywa w życiu, każdy ma jakiegoś rywala. Moim w czasie wyścigu okazał się być kierowca Forda Taunusa którego to starałem się wyprzedzić chyba przez 2 okrążenia, siedząc mu cały czas na zderzaku. Na moje szczęście popełnił błąd i udało mi się wyjść na prowadzenie.
Ważną rzeczą, świetnie obrazującą atmosferę podczas całego Youngtimer Party jest to że po mojej wygranej, po zjechaniu z toru kierowca Forda gratulował mi wygranej w tym pojedynku i obaj nie zastanawiając się tak naprawdę nad podziałem „wygrany-przegrany” cieszyliśmy się po prostu z samej rywalizacji. Można powiedzieć że mi było łatwiej ponieważ udało mi się dojechać przed moim oponentem, ale w drugim wyścigu (są 2 w ramach zmagań niedzielnych) pokonał mnie w podobnej sytuacji i wcale nie czułem zawiści z tego powodu.
Podsumowując: POLECAM WSZYSTKIM YOUNGTIMER PARTY!!! Wszystkim tym którzy kochają starą motoryzację a swoich cudeniek nie zamykają w garażach żeby cieszyły tylko wzrok swoich właścicieli 🙂
Powrót do domu pamiętam jak przez mgłę. Zmęczenie dopadło nas w całej rozciągłości i nawet słabo dyskutowaliśmy na temat rajdu. Pamiętam za to bardzo wyraźnie że podjąłem decyzje o tym że nie przegapię już żadnej edycji 🙂