Opisuje całe zdarzenie nie tylko po to żeby się wyżalić, opisuje je przede wszystkim dlatego aby można było wyciągnąć wnioski z moich błędów. Mam nadzieje że nikomu ta wiedza się nie przyda ale lepiej dmuchać na zimne.
Kilka lat temu miałem przykre spotkanie z Tirem, na szczęście uszkodzenia (biorąc pod uwagę rozmiary sprawcy) nie były dramatyczne. Wszystko da się wyklepać 🙂 jak mawia mój blacharz.
Samo zderzenie nie było szczególnie niezwykłe.
Pan Gnojek (tak będę nazywać kierowce Tir-a) wymyślił sobie że zmieni pas ruchu. Wszyscy wiemy jak wyglądają tego typu manewry w wykonaniu kierowców aut ciężarowych. Pomimo tego że od 2 skrzyżowań jechaliśmy praktycznie równolegle, prędkością około 20 km/h, po zakorkowanej ulicy Rzgowskiej, w środku pięknego, słonecznego dnia, mój czerwony Kadecik nie został zauważony i BUM. Najdziwniejsze było to że zazwyczaj przy stłuczkach, nawet tych niewielkich jest spory hałas, w tym przypadku nie słyszałem uderzenia tylko poczułem że całe auto obraca w lewo. Efekt jakbym wpadł w poślizg zamiatając tyłem, tylko że jechałem 20km/h po prostym kawałku asfaltu, nie wykonując żadnych gwałtownych ruchów. Odruchowo dałem kontrę skręcając kierownice ale nie przyniosło to żadnej zmiany. Jak się później okazało nasze auta się szczepiły, dopiero po chwili mocowanie zderzaka zostało wyrwane a ja odzyskałem możliwość kierowania.
Pan Gnojek zatrzymał swój samochód tylko dlatego że ja zatrzymałem swój i nie miał jak mnie ominąć – nawet nie zauważył co się stało. Po wstępnych oględzinach swoich aut zaczęły się krzyki i wzajemne obwinianie. Pan G. próbował mi wmówić że skoro włączył migacz (którego nie miałem nawet szans zobaczyć) to On miał pierwszeństwo. Dopiero policja wyprowadziła gościa z błędu. Zanim jednak to nastąpiło próbował wcisnąć panom z drogówki że ja z zawrotną prędkością wyskoczyłem nie wiadomo skąd i próbowałem go staranować. Wersja kierowcy miała jednak kilka słabych punktów: policjanci uznali że nie jestem samobójcą, a taranowanie tira takim autkiem nie daje dużych szans, nie wyskoczyłem również „nie wiadomo skąd” ponieważ musiałbym przenikać albo przez mury, albo przez auta stojące w korku.
Podsumowując, pierwszy kłopot załatwili policjanci, natomiast znacznie poważniejsze problemy były jeszcze przede mną. Wszystko zaczęło się gdy sprawa trafiła do PZU. Ich taryfikatory według których klasyczne auta są warte śmieszne grosze i tzw.: „szkody całkowite” dzięki którym mogą wykpić się od kosztów naprawy uszkodzonych elementów spowodowały u mnie kilka bezsennych nocy.
Kiedy sprawa likwidacji szkody nabrała mocy urzędowej to znaczy kiedy odczekałem dwa tygodnie nastąpił kolejny jej etap.
Oględziny rzeczoznawcy z PZU przebiegły bardzo sprawnie i w miłej atmosferze. Zaskoczony był stanem technicznym auta, cytuje: „myślałem że jadę obejrzeć starego rzęcha”. Mocno podkreślał żebym się nie przejmował i że kasa którą dostanę spokojnie wystarczy na naprawę – zobaczymy.
Pstryknął kilka fotek – również czasopisma „Auto Classic”, gdzie znajdują się przykładowe wyceny youngtimer-ów według których Kadett C Limo (w dobrym stanie) wart był ok 7 tysięcy.
W międzyczasie dowiadywałem się o wycenę auta w Polskim Związku Motorowym i oto jak ona może wpłynąć na wysokość odszkodowania. Informacje które uzyskałem pochodzą od biegłego sądowego z „PZMotu”: ekspertyza (wycena auta) jest honorowana przez towarzystwo ubezpieczeniowe tylko jeśli została sporządzona przed wypadkiem i w takim przypadku nie ma żadnych problemów z ustaleniem wartości auta według tej wyceny. W innym przypadku można sobie darować, ponieważ nic ona nie da. Wycena kosztuje około 400zł i moim zdaniem warto się w nią zaopatrzyć (na wszelki wypadek).
Pozostało czekać na decyzje co do wysokości odszkodowania.
Zostałem wezwany przed oblicze pani z działu likwidacji szkód i usłyszałem coś co będę pamiętać pewnie do końca życia:
„… dlatego więc musimy sprawdzić taryfikator.. niestety nie ma w nim modelu Pańskiego auta, ale jest nowszy, Kadett D.. według taryfikatora jest warty 700,- PLN.. Pańskie auto jest starsze więc jest mniej warte… powiedzmy 500,-PLN… musimy zastosować szkodę całkowitą.. uszkodzenia zostały ocenione przez biegłego na 10% całości auta.. 10% od 500,-PLN to 50,-PLN.. jednak tak mi się dobrze z Panem rozmawia i rozumiem Pański problem.. proponuje 200,-PLN”
200 k…a złotych!!!!!!!!!
Rozpoczęły się długie negocjacje i stanęło na 700,-PLN.
Nie dałem jednak za wygraną i zaczęły się odwołania, przepychanki, pisma i straszenia sądami. Wniosek z tej zabawy jest taki że zawsze opłaca się składać odwołanie od decyzji towarzystwa ubezpieczeniowego ponieważ wszystkie są zaniżane i to wręcz bandycko. Przez to że walczy niewielki odsetek ludzi takie postępowanie im się opłaca. Po długich bojach udało się. Decyzja zapadła, PZU przyznało kaskę: 2600,- PLN plus 200,- za lawetę. Dużo czy mało oceńcie sami, biorąc pod uwagę że był to rok 2008, a startowaliśmy od kwoty 200,-PLN.
Jeszcze jedna ciekawostka: wartość mojego pięknego Kadetta C została ustalona na 4000zł – pozostawiam to bez komentarza.