Zanim opowiem dlaczego okazało się że jestem stary i pewnie niedługo umrę, przenieśmy się na chwilę do dnia wczorajszego..
..a było to tak:
..to był jak się zdawało normalny dzień w pracy. Ciszę wypełniał tylko delikatny pomruk pracujących komputerów. Dziwnie męczące światło sączyło się z jarzeniówek na suficie. Za oknami półmrok obrzydliwej, późno jesiennej pogody. Ja wpatrzony w ekrany komputera i tylko krótkie stuknięcia klawiatury wydawanym przez siebie dźwiękiem zdawały się podejmować daremną próbę zburzenia tego obrzydliwego marazmu…
Tę dziwną apatię przerwał nagły dźwięk dzwonka mojego telefonu. Był tak głośny, że czułem niemal fizyczny ból, kiedy to kolejne sekundy utworu „Mana Manam” wwiercały się w moje uszy.
Jakby świadom zmian obwieszczanych przez „Mapety”, zanim jeszcze sprawdziłem kto dzwoni, spojrzałem na zegarek – wybiła 13:47, a ja zyskałem pewność, że przyjdzie mi zapamiętać tę godzinę na długo. Szybkie spojrzenie na wyświetlacz. Dzwonił Paweł S. Odebrałem… Po krótkiej wymianie grzeczności w powietrzu zawisło pytanie, które tak często inicjuje te najważniejsze w życiu momenty. „Masz dzisiaj czas?” Może to śmieszne, ale nagły strach zmroził mnie na wskroś. Próbowałem wybadać wszystkie szczegóły, zanim przyjdzie mi podjąć ostateczną decyzję. Mój rozmówca zdawał się jednak świadomy moich zabiegów, lawirując wokół tematu półsłówkami i niedomówieniami. „Najlepszą obroną jest atak”, ledwie przypomniałem sobie tę prostą prawdę – zaszarżowałem swoim pytaniem przerywając Pawłowi. „Rozumiem, rozumiem… ale powiedz o co właściwie chodzi? Jaki jest plan?”. Po chwili ciszy usłyszałem. „Kupiłem Poloneza, trzeba go odebrać od mechanika. Potrzebuję drugiego kierowcy. Musimy pojechać aż na….”. Zanim zastanowiłem się co robię, przerwałem nudną część ustalania szczegółów słowami. „OK! ..ale ja prowadzę Poloneza”. Najdziwniejsze jest to, że zamiast stanowczej odmowy, lub delikatnej zmiany tematu usłyszałem tylko „Nie wyobrażałem sobie, żeby było inaczej”.
Zakończywszy rozmowę z dumą obwieściłem wszystkim w pracy, że jeszcze dziś będę miał okazję przejechać się Polonezem. Miny osób które mimowolnie stały się moimi słuchaczami dobitnie świadczyły o tym, że nic się nie zmieniło i nadal mają mnie za dziwaka, niespełna rozumu. Nie zamierzałem się tym przejmować. Oczami wyobraźni widziałem już siebie mknącego ulicami miasta za kierownicą jednej z ikon Polskiej motoryzacji…
Zanim nadszedł wieczór i czas upragnionej jazdy, do „wyprawy” dołączył jeszcze Damian zwany (od wczoraj) „Inżynierem” i w trzyosobowym składzie wyruszyliśmy w kierunku (chciałoby się powiedzieć) zachodzącego słońca (niestety słońce zaszło wcześniej).
Na miejscu zachwytom nie było końca. Auto pięknie prezentowało się stojąc w otoczeniu idealnie pasującym do klimatu PRL (to był dopiero początek). Poza ponadczasową linią nadwozia zachowaną w wyjątkowo dobrym stanie, cieszyły oczy hoćby oryginalne trójramienne felgi ze znaczkiem FSO.
..na szczęście nikt nie zwrócił uwagi że nagła nostalgia wycisnęła mi z lewego oka jedną pojedynczą łezkę, wszak na takim właśnie aucie uczyłem się jeździć.
Zanim ruszyliśmy niezbędnym było poznanie, lub przypomnienie sobie wszystkich tajników poruszania się Polonezem z uwzględnieniem „przypadłości” tego konkretnie egzemplarza – każdy użytkownik youngtimera wie, że to normalne. Radość jaką czerpałem z tego co się działo zdziwiła nawet mnie.
..i to radio na kasety, skryte pod siedzeniem pasażera 😉
W końcu nadszedł czas i wyruszyliśmy… w składzie: ja i Inżynier dumnie rozparci na fotelach wyprodukowanych w fabryce FSO i Paweł w… jakimś innym samochodzie, chyba z lwem na masce – nie pamiętam. Na usprawiedliwienie powiem, że nie muszę pamiętać, ponieważ cała moja uwaga skierowana była na bohatera wieczoru.
Czas na wrażenia z jazdy.. Ciężko mi napisać coś co mogłoby choć w najmniejszym stopniu przypominać rzetelną relację z prowadzenia tego auta. Przyczyna jest bardzo prosta. Była to dla mnie sentymentalna podróż do czasów kiedy marzyłem o prawku, kiedy dopiero uczyłem się jeździć autem, a później podkradałem tacie kluczyki, żeby przejechać się chociaż po osiedlowych uliczkach dookoła domu. Niestety opisując ten wieczór obiektywny być nie mogę, wiem jednak że wspominać go będę z rozrzewnieniem jeszcze długo..
Wróćmy jednak do tytułu tego wpisu 🙂
Kiedy cel naszej wyprawy został osiągnięty i Polonez dumnie prezentował się już na parkingu pod blokiem, uświadomiłem sobie nagle, że ostatni raz prowadziłem takie auto na krótko przed tym jak zdałem na prawo jazdy. Wystarczyło wyjąć prawko żeby zobaczyć ile czasu minęło.
O zgrozo! To już 20 lat!
Nie pamiętam żeby jakiekolwiek inne wydarzenie uświadomiło mi równie dobitnie, że jestem już stary, a dodatkowy komentarz który usłyszałem, w postaci słów „Teraz to już bliżej niż dalej” przypieczętował mój nagle dziwnie podły nastrój.
..na tym smutnym epizodzie mógłbym zakończyć historię, ale podczas powrotu do domu zdarzyło się jeszcze coś. Mianowicie, Paweł wykorzystał swój telefon, żeby zapoznać nas z twórczością jakiegoś dziwnego człeka, w jeszcze dziwniejszych okularach. Postanowiłem, że zamiast pisać o wrażeniach jakie mi towarzyszyły podczas oglądania i słuchania tego… utworu, po prostu podzielę się nim.
„Miłego” oglądania i słuchania.
..i to już był koniec tego pełnego wrażeń dnia. ..a wszystkim których tylko śmieszy moja radość z przejażdżki Polonezem, nie mam nic do powiedzenia.
Ekstra
Dzięki 🙂
Takim Polonezem pokonywałam swoje pierwsze kilometry za kierownicą… Był zielony, a dokładniej turkusowy, jeśli dla kogokolwiek czytającego ten wpis rozróżnienie tych kolorów ma znaczenie 🙂
Ta masa, zawrotna wtedy prędkość oraz brak wspomagania… teraz nic nie może się z tym równać.