Dalsza część obchodów 63 rocznicy rozpoczęcia produkcji w FSO zgodnie z moim „planem awaryjnym” została zastąpiona odwiedzinami w Muzeum Motoryzacji i Techniki w Otrębusach. Opuszczając parking pod fabryką mieliśmy straszny niedosyt wrażeń motoryzacyjnych. Niestety wszystko przez to, że za mocno nakręciliśmy się na zwiedzanie. Jechaliśmy w stronę muzeum myśląc że w nim cała nadzieja. Słabe nastroje potęgowała pogoda, która pasować mogła co najwyżej aptekom, ze względu na zwiększoną sprzedaż leków typu „antydepresant”.
Dojazd okazał się być wyjątkowo prosty, muzeum rzucało się w oczy z daleka, a to za sprawą angielskich, piętrowych autobusów, które stały przed wejściem. Nieudane poszukiwania przyzwoitego parkingu spowodowały że musieliśmy zawracać i wybierać miejsce najmniej przypominające bagno – masakra.
Nieudane zwiedzanie FSO, mżawko-deszcz, błoto po którym szliśmy, nawet marudzenie dziewczynek… wszystko przestało nam przeszkadzać kiedy podeszliśmy do kasy biletowej spod której już było widać auta, które będziemy za chwilkę oglądać.
Muszę się jednak przyznać, że tak się spieszyłem do najciekawszych aut, które jak podejrzewałem znajdowały się pod dachem, że przeoczyłem coś tak mało rzucającego się w oczy jak czołg stojący obok kasy. Jako przykładny ojciec, podrzuciłem córkę tacie numer dwa, a sam zająłem się robieniem zdjęć.
Muzeum okazało się strzałem w dziesiątkę. Mogliśmy obejrzeć przepiękne auta takich marek jak choćby Horch, Rolls-Royce, Porsche, Mercedes, Cadillac, Hudson, Biuck, Citroen, Opel… czyli wszystko co tygryski lubią najbardziej.
Weszliśmy do pierwszego hangaru rozglądając się na boki, jakbyśmy chcieli zobaczyć wszystko naraz. Plan awaryjny się udał. Dziewczynki były zauroczone, szczególnie przypadła im do gustu limuzyna Packard Landaulet, ja jednak mam ogromną słabość do aut marki Horch, dlatego 830 BL zatrzymało mnie na długo. Niestety po około trzech minutach nasze córki straciły zainteresowanie autami które stały dookoła, poświęcając się całkowicie nowo wymyślonej zabawie – stały się dwoma superszybkimi „wyścigówkami” biegając jeżdżąc na „pełnym gazie” pomiędzy eksponatami. Biedny tata numer dwa miał mnóstwo pracy, podczas gdy ja robiłem zdjęcia – mam wyrzuty sumienia z tego powodu.
Żałowałem że nie mam możliwości poświęcić tyle czasu ile bym chciał na oglądanie i fotografowanie pięknych eksponatów, których ilość szczerze mnie zdziwiła. Biegałem od jednego do drugiego, chcąc uwiecznić jak najwięcej, zdawałem sobie jednak sprawę, że dziewczynki wkrótce zakończą moje zwiedzanie. Trochę czasu kupiła mi klatka z królikami (bez względu jak absurdalna się wydaje w takim miejscu), chętnie uścisnął bym prawicę człowieka który ją tam ustawił. Wystarczyło przestrzec nasze córki przed wkładaniem palców do środka i 10 minut ich wpatrywania się w zwierzaki mogliśmy obaj poświęcić na eksponaty.
Kiedy w końcu musieliśmy dać za wygraną i skierować się ze znudzonymi córkami do wyjścia (a ja dokonałem wyjątkowego odkrycia dotyczącego wspomnianego czołgu), wzrok dziewczynek wychwycił sprzedawane w kasie zabawkowe Syrenki i się zaczęło… Próbowałem wytłumaczyć że w domu już jest takie autko, a jedyna różnica polega na innym kolorze. Na moje nieszczęście okazało się jednak że jest również w sprzedaży wypasiona wersja Syrenki, czyli autko w zestawie z produktem z Niewiadowa. Przyczepka o której mowa wyglądała przeokropnie. Żadne tłumaczenia jednak nie pomogły i do samochodu wracaliśmy słuchając donośnego lamentu mojej córki.
Jeżeli kiedykolwiek będzie czytał ten wpis jakiś pracownik opisywanego muzeum, błagam, poszerzcie ofertę samochodzików. Chętnie kupiłbym jakieś autko jeżeli tylko byłby większy wybór, a ja nie byłbym skazany na zakup kolejnej identycznej zabawki.
Dalsze losy naszego dnia motoryzacyjnych atrakcji sprowadziły się już tylko do obiadu w jakiejś restauracji i do powrotu do domu. Z wrodzonej ciekawości (razem z tatą numer dwa) zadaliśmy naszym córkom pytanie dotyczące najfajniejszej atrakcji dzisiejszego dnia. Niespecjalnie się zdziwiłem, kiedy usłyszałem odpowiedź: „zające”.
Podsumowując dzień uratowała wizyta w Otrębusach. Oglądane przez nas muzeum polecam całym sercem, nie tylko fanom motoryzacji, ale również (ze względu na przepiękne eksponaty) każdemu komu nie obce jest poczucie piękna. Zapraszam do obejrzenia zdjęć znajdujących się poniżej, chociaż nie oddają one całkowicie uroku tych wspaniałych aut, mogą dać przedsmak tego co czeka zwiedzających na miejscu. Jeżeli natomiast chodzi o mnie i tatę numer dwa to na pewno wrócimy do Otrębus – chociaż tym razem pewnie bez dzieci, ale za to ze statywem.