Kwestią wyjaśnienia – nie chodzi tu o karmę dla psa ani innego zwierzaka, ale o karmę w sensie przyczyny. Tyle tytułem wstępu.
Wracałem sobie spokojnie po pracy do domu, kiedy to telefon od mojej lepszej połowy (zwanej również żoną) spowodował, że zawróciłem z nowymi współrzędnymi celu (a raczej między-celu). Dopadła mnie nagła myśl, że gdybym wiedział trochę wcześniej o zmianie planów to wybierając inną drogę nie musiałbym przedzierać się przez miasto dwukrotnie. Cóż jednak było robić? Zawróciłem bez słowa skargi i przy dźwiękach audiobooka „Boży bojownicy” „pomknąłem” ulicami. Swoją drogą gorąco polecam audiobooki jako sposób na zabijanie czasu w korkach.
Spokojnie dojechałem do Ronda Solidarności, które to do najłatwiejszych skrzyżowań w moim mieście nie należy. Jak wieść gminna niesie, ponoć człowiek który zaprojektował plan jego modernizacji zrobił to w ramach pracy doktorskiej. Jest lepiej, nie można zaprzeczyć, warto jednak zaznaczyć, że lepiej nie znaczy dobrze. Często można zauważyć zagubionych, którzy nie wiedzą jak powinni jechać i tak było również tym razem. Kierowca tira za którym jechałem trzymał się pasa do jazdy na wprost z wrzuconym lewym migaczem. Śledziłem jego przejazd, ponieważ podejrzewałem, że jeżeli jednak skręci będę miał miejsce w pierwszym rzędzie do obserwowania sporego karambolu. Z ronda zjechał jednak na wprost przypominając sobie w końcu o migaczu. Nie przestałem jednak zerkać na niego, ponieważ gość nie wydawał się za „pewny”. Długo nie czekałem na kolejny numer. Wrzucił prawy migacz i zjechał na prawy pas, szkoda tylko że na tym pasie był już jakiś samochód. Jak się później okazało, a czego już nie widziałem, po zahaczeniu osobówki przednim zderzakiem przy zmianie pasa poprawił mu chwilę później po raz drugi.
O czym warto wspomnieć, a co nasuwa same smutne wnioski, nikt nie spróbował pomóc – zatrzymać się i chociaż podać swoje dane jako świadka zdarzenia. Wszyscy zwalniają żeby dojrzeć jakieś szczegóły, trzeba przecież wszystko dokładnie obejrzeć, bo może zniszczenia są duże, albo chociaż komuś urwało nogę. Zatrzymać się jednak nikt nie może, przecież każdy się bardzo spieszy (najpewniej do porodu, operacji, albo do czegoś podobnego). Zaparkowanie auta na chwilę i podanie namiarów nie potrwałoby więcej niż 10 minut.
Podjechałem do uderzonego auta od razu słysząc pytanie od jego kierowcy – „czy widziałem stłuczkę?” – odpowiedziałem że widziałem wszystko i mam to zarejestrowane na wideorejestratorze. Kiedy już wysiadłem z auta okazało się, że w poszkodowanej osobówce znajdowała się cała rodzina. Wszyscy pod wpływem silnych emocji byli mocno roztrzęsieni, nie pomagało również to, że kierowca tira miotał się dookoła wymachując rękami i pokrzykując w jakimś dziwnym języku. Tłumacz nie był potrzebny, żeby stwierdzić z całą pewnością, że sprawca nie przyznaje się do swojej winy, twierdząc że to on jechał prawym pasem i to on został uderzony. Przypomniała mi się stłuczka, w której ja brałem udział, a kierowca tira po zniszczeniu mojego pięknego kadetta utrzymywał, że wyjechałem na niego nie wiadomo skąd i próbowałem go staranować.
Na szczęście nikomu nic się nie stało, a zniszczenia w obu autach były naprawdę niewielkie, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt że w stłuczce brał udział tir.
W pewnym momencie awanturujący się sprawca zniknął za autem, a nadal mocno zagubiony kierowca uszkodzonego Forda odwrócił się do mnie i spytał co teraz ma robić. To są właśnie chwilę kiedy pomoc się przydaje. W spokojniejszych okolicznościach każdy z nas bez problemu wiedziałby co dalej powinien zrobić, ale w takiej chwili nie myślimy racjonalnie. Podpowiedziałem, żeby zaczęli od zapisania bądź sfotografowania numerów rejestracyjnych – nie miałem pewności czy sprawca nie wsiadł do swojego auta i czy nie będzie chciał odjechać. Później zasugerowałem, że nadszedł czas żeby zadzwonić po policje. Jedynym problemem był fakt, że się spieszyłem, a wiedząc z doświadczenia ile potrafi zająć dojazd drogówce, zostawiłem zestresowanej rodzinie namiary na siebie i wyruszyłem po żonę – wystarczyło podać imię i nazwisko, oraz numer telefonu.
Po dotarciu do domu i opowiedzeniu już całej historii trzykrotnie i to ze szczegółami, zadzwonił telefon: „Komenda policji, starszy szeregowy….. czy był Pan świadkiem zderzenia do którego doszło dziś….”. Opowiedziałem więc wszystko co widziałem po raz czwarty i zeszliśmy na temat nagrania. Po sprawdzeniu czy wszystko się nagrało oddzwoniłem do policjanta dyżurnego z informacją, że jest niezbity dowód winy kierowcy tira. Jednocześnie przyszło mi do głowy zapytać co się stanie z moją kamerą i z kartą pamięci jako nośnikiem filmu, czy czasami nie stanie się dowodem w sprawie, i czy nie zostanie zatrzymana. Głos w słuchawce z rozbrajającą szczerością poinformował mnie, że lepiej będzie jak nagram filmik na czymś czego nie będę specjalnie potrzebował. Zapytałem czy nie wystarczy jak nagram płytę, albo plik umieszczę na jakiś urządzeniu USB i patrol sobie przegra dane. Dowiedziałem się, że patrole nie dysponują żadnym sprzętem z którego mogliby skorzystać – XXI wiek, dobrze że mają chociaż kartkę i długopis.
Nagranie miałem dowieźć na miejsce zdarzenia, wsiadłem więc w samochód i pojechałem. Na miejscu opowiedziałem patrolowi całe zdarzenie po raz piąty i spróbowałem wręczyć wypaloną płytę Pani policjantce, nie była jednak nią zainteresowana. Chciała zobaczyć nagranie na wideorejestratorze i tu pojawił się delikatny problem. Na małym ekraniku kamerki widać było raczej niewiele. Na szczęście czujna policjantka zauważyła spore rozbieżności z wersją podaną przez kierowce tira, przyznając ostatecznie, że wina leży po jego stronie. Poproszono sprawcę o wejście do radiowozu i tam patrol rozpoczął długi proces tłumaczenia kierowcy jego winy. Ja w końcu zostałem zwolniony z obowiązku bycia na miejscu zdarzenia i mogłem pojechać do domu.
Jak zakończyła się cała sprawa dowiedziałem się dopiero następnego dnia. Zadzwonił do mnie poszkodowany z Forda z informacją, że jeszcze dużo czasu spędzili z policją po tym jak ja wróciłem do domu, ale w końcu kierowca tira się przyznał i podpisał przyjęcie mandatu.
Morał z tej przydługo opisanej historii jest taki, że gdybym się nie zatrzymał to kierowca tira, będący jak zrozumiałem obywatelem Malty, pojechałby do siebie, a sprawa stłuczki trafiłaby do sądu. Trzeba by było zdecydować którego słowo jest więcej warte. Nie chce mi się wierzyć, że udałoby się podjąć jednoznaczną decyzję i ściągnąć należności. Chciałbym, żeby każdy kto to czyta spróbował się postawić w sytuacji kierowcy Forda i spróbował wyciągnąć wnioski.
Wniosek jest jeden: jeżeli chcesz żeby ktoś Ci pomógł, sam nie odmawiaj innym pomocy – to jest właśnie karma.